piątek, 21 lutego 2014

Odsłona druga prologu



ODSŁONA DRUGA PROLOGU
21 lipca 1971 roku, Londyn

       Dziurawy kocioł służący za przejście ze świata mugoli do magicznego był obskurnym, brudnym pubem na rogu dwóch ulic. Ludzie mijali go nie zaszczycając nawet krótkim spojrzeniem. Ich wzrok całkowicie skupiał się na kolorowych witrynach sklepów po przeciwległej stronie ulicy. Zachowywali się tak, jakby w ogóle Dziurawego Kotła nie dostrzegali. Prawdę mówiąc, przez moment Dorcas miała dziwne wrażenie, że widzi go jedynie ona i jej matka stojąca obok. Zanim jednak zdążyła zadać jej jakiekolwiek pytanie, była już na ostatnim ze schodków prowadzących do pubu. Deborah Meadowes pchnęła obskurne drzwi całe w pozdzieranej, bordowej farbie. Zardzewiałe zawiasy skrzypnęły okropnie, zupełnie zagłuszając dźwięk mosiężnego dzwonka, oznajmiającego przybycie nowych klientów. Wewnątrz Dziurawego Kotła panował spory ruch. Miejsce to można było spokojnie nazwać przeglądem czarodziei  najróżniejszego pokroju, o najróżniejszym zachowaniu, czy pochodzeniu. W zaciemnionym kącie siedziało trzech staruszków, popijających bliżej niezidentyfikowany przez kruczowłosą płyn z maleńkich szklaneczek. Kilka stolików dalej młodzieniec ubrany w wycierane dżinsy przeglądał najpopularniejszą w magicznym świecie gazetę – Proroka Codziennego, ze zmrużonymi brwiami i grymasie niezadowolenia malującym się na jego cienkich ustach. Parę kroków dalej dwie młodziutkie czarownice chichotały szepcząc sobie coś do ucha i nieznacznie wskazując na tego właśnie chłopaka. Za barem stał łysawy, pozbawiony większości uzębienia barman i żywo dyskutował z posiadaczem pokaźnych rozmiarów brzucha, ubranym w karacistą kamizelką i spodnie szyte na wzór górnej części stroju. Między stolikami manewrowała wątpliwej urody kelnerka i serwowała klientom równie wątpliwie wyglądające dania i napoje. Na widok Deborah Meadowes sporo osób zaprzestało poprzednich czynności. Kilkoro z nich skinęło jej głową na powitanie. Kobieta odwzajemniła gest, po czym utkwiła wzrok w mężczyźnie siedzącym przy najbardziej odległym stoliku. Był to około trzydziesto letni szatyn o szarozielonych oczach i dumnym wyrazie twarzy. Widząc kruczowłosą kobietę z córką wykrzywił usta na kształt uśmiechu i uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Deborah zbliżyła się do niego na kilka kroków a mężczyzna natychmiast wstał zza stołu, aby przywitać damę zgodnie z zasadami dobrego wychowania.
- Deborah, moja droga. – Ujął dłoń kobiety i musnął ją wargami.
- Witaj Fergusie. Jak się mają sprawy w pracy? – Dorcas natychmiast rozpoznała w mężczyźnie bliskiego znajomego matki, pana Burke’a  jednego z najbardziej cenionych urzędników ministra magii.
- Bardzo spokojnie. – Usiedli a mężczyzna przywołał kelnerkę i zamówił dwie szklaneczki sherry. – Powiedziałbym, że wręcz nudnie. – Zaśmiał się krótko, nie spuszczając wzroku z Deborah. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie zauważał kruczowłosej dziewczynki.
- Co Cię tu sprowadza? Taki obskurny pub nie jest najlepszym miejscem, dla tak pięknej kobiety. - Deborah pokiwała lekko głową i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Moja córka, Dorcas przygotowuje się do wyjazdu. – Odpowiedziała mu, kładąc dłoń na ramieniu siedzącej obok jedenastolatki. – Za miesiąc zaczyna naukę w Hogwarcie. – Mężczyzna nagle stracił humor, ale po chwili opanował się i ponownie przybrał na twarz sztuczny uśmiech.
- Miło mi Cię poznać, młoda damo. – Wyciągnął dłoń w kierunku dziewczynki. Dorcas spojrzała mu prosto w oczy. Gdzieś w ich głębi czaiły się wrogie iskierki.
- Mi również. – Odpowiedziała, ignorując jego dłoń po czym zajęła się dalszym studiowaniem twarzy ludzi znajdujących się pubie.
- Jest do Ciebie bardzo podobna. – Fergus Burke nie zwrócił uwagi na zachowanie kruczowłosej i ponownie zwrócił się do jej matki.
- Doprawdy? – Deborah nieznacznie uniosła perfekcyjnie wyregulowane brwi. – Większość uważa, że znacznie bardziej przypomina Caspara.
- Śmiem wątpić. Po ojcu odziedziczyła jedynie oczy, reszta to wykapana Ty. – Ponownie uśmiechnął się i śmiało ujął dłoń kobiety w swoją. Deborah szerzej otworzyła oczy i prawie natychmiast zabrał rękę.
- Że też masz czelność! – Prychnęła głośno i skrzyżowała dłonie na piersiach.
- Nie możesz mnie wiecznie unikać! – Mężczyzna sprawiał wrażenie zirytowanego zachowaniem Deborah.
- Nie powinieneś być tego taki pewien. – Syknęła wściekle, a przy stole zapanowała cisza. – Na nas już chyba pora Dorcas. – Zwróciła się do córki. Dziewczynka skinęła głową i wstała od stołu. Deborah uczyniła to samo.
- Pozwólcie chociaż, że dotrzymam wam towarzystwa. – Za ich plecami rozległ się głos mężczyzny. Był wyraźnie skruszony.
- Niech będzie. – Kobieta nieznacznie kiwnęła głową i ruszyła w kierunku tylnego wyjścia z Fergusem Burke u boku. Z wciąż dumnie uniesionym podbródkiem poprowadziła córkę na małe podwórko mieszczące się za Dziurawym Kotłem. Podeszła do muru i trzykrotnie zastukała w niczym nie różniący się od innych ciemnobrązowych cegieł, kawałek kamiennej ściany. Cegła drgnęła i przekręciła się tworząc małą dziurę, która w mgnieniu oka zaczęła gwałtownie się powiększać. Chwilę później Dorcas wraz z matką i Fergusem stali przed wejściem na brukową uliczkę po brzegi wypełnioną czarodziejami. Co prawda dziewczynka bywała już wcześniej na ulicy Pokątnej, ale nigdy nie wyglądała ona tak, jak tego dnia. Może była to tylko sprawka tej niebywałej ekscytacji towarzyszącej kruczowłosej, podsycanej pragnieniem jak najszybszego znalezienia się w szkole magii i czarodziejstwa… Nie wiedziała. Pewna była jedynie tego, że ulica Pokątna wyglądała niesamowicie. Kolorowe sklepowe wystawy sprawiały, że nie widziała, w którym kierunku ma spojrzeć najpierw. Nad każdym sklepikiem kołysały się szyldy wypisane ozdobnym drukiem.
- Mamo. – Pociągnęła kobietę za rękaw i wskazała wystawę znajdującą się najbliżej w zasięgu jej wzorku.
               Słońce połyskiwało w stosie kotłów na wystawie sklepu. KOTŁY - WSZYTSKIE ROZMIARY – CYNOWE, MIEDZIANE, MOSIĘŻNE, SREBRNE – SAMOMIESZALNE – SKŁADANE – głosiła tabliczka widniejąca nad granatowymi drzwiami. Deborah Meadowes skinęła głową, uśmiechnęła się do dziewczynki i skierowała swoje kroki w kierunku tego właśnie sklepu, zostawiając Fergusa Burke samego na środku uliczki. 
- Do zobaczenia! – Uszu Dorcas dobiegło jeszcze wołanie mężczyzny. Skrzywiła się na dźwięk jego głosu.
- Do Nie zobaczenia. – Mruknęła pod nosem, poirytowana dotychczasową obecnością Burke’a.
- Mówiłaś coś, kochanie? – Deborah Meadowes spojrzała na córkę i pogładziła jej kruczoczarne loki.
- Nie, mamo. Po prostu nie mogę już się doczekać zakupów. – Uśmiechnęła się.
- Więc na co jeszcze czekamy? Chodź. – Kobieta roześmiała się i szybszym korkiem ruszyła w kierunku sklepu. Po zakupieniu cynowego kociołka, wagi do odmierzania składników i składanego, mosiężnego teleskopu, postanowiły odwiedzić aptekę. Sklep z medykamentami, w przeciwieństwie do poprzedniego był okropnie zatłoczony. Całą swoją uwagę kruczowłosa nie skupiła jednak na otaczających ją ludziach, a najróżniejszych przedmiotach znajdujących się w koszykach i słoikach porozstawianych na ladzie i regałach kilka kroków za nią. Były tam najróżniejsze zioła, proszki chyba we wszystkich możliwych kolorach, ususzone korzenia, zwisające z sufitu pióra, sznurki kłów i pazury. W czasie, gdy Deborah Meadowes zamawiała u aptekarza podstawowe składniki eliksirów, dziewczynka z ogromnym zainteresowanie wodziła wzrokiem po regałach. Kolejnym celem zakupów stała się księgarnia Esy i Floresy. Była ona przestronnym pomieszczeniem, w całości zajmowanym przez regały ciągnące się od podłogi aż po sufit, pełne najróżniejszych ksiąg. Każda jedna wyglądała zupełnie inaczej, co było wręcz nie do pomyślenia, gdyż zaledwie w tym jednym sklepie było ich co najmniej kilka tysięcy. Były tam księgi całe zapisane formułami zaklęć o różnych poziomach zaawansowania, podręczniki służące do lekcji transmutacji, stronice poświęcone na receptury najróżniejszych eliksirów, jak i zarówno romanse czy inne, zwykłe, lekkie książki do poczytania. No może nie były one całkiem zwykłe, gdyż każdy mugol, zaklasyfikowałby je tylko i wyłącznie, jako fantastyczne. W świecie czarodziejów, eliksiry miłosne, latające miotły, smoki i inne temu podobne, nie były jednak niczym zanadto odbiegającym od codzienności.
- Dzień dobry. – Dorcas stanęła przy ladzie przyglądając się sprzedawcy. Był to stary, mocno przygarbiony mężczyzna o siwych włosach i długiej, sięgającej pasa brodzie w tym samym kolorze. Na czubku jego haczykowatego nosa spoczywały małe prostokątne oprawki, a pomarszczona twarz zdradzała zmęczenie.
- Witam panienko. Zakupy na pierwszy rok w Hogwarcie? – Kruczowłosa kiwnęła głową nie spuszczając z mężczyzny wzroku.
- Potrzebuję Standardowej…- Zaczęła.
- Księgi zaklęć pierwszego stopnia Mirandy Goshawk.- Sprzedawca dopowiedział za nią i odwrócił się w poszukiwaniu odpowiedniej książki. Nie minęło nawet mgnienie a wrócił z podręcznikiem w dłoniach i położył go na blat.
- Owszem. – Przyznała starcowi rację. – Następnie Dzieje Magii…
- Bathildy Bagshot, już się robi. – Sytuacja sprzed kilkunastu sekund powtórzyła się po raz drugi i kolejna księga wylądowała przed nosem kruczowłosej.
- Jeszcze Teorię ma…
- Teorię magii Adalberta Wafflinga. – Mężczyzna jakby czytał w jej myślach i zanim zdążyła dojść do słowa, wypowiadał za nią dokładnie to, co chciała.
- Tak. – Westchnęła podirytowana i zmierzyła sprzedawcą chłodnym wzrokiem – Skąd pan to wszystko wie? – Kruczowłosa zmrużyła oczy i zmarszczyła nos, wyraźnie zaciekawiona.
- Och panienko, nie jest pani jedyną, która wybiera się w tym roku po raz pierwszy do Hogwartu. Pracuję to od lat i dokładnie wiem, jakich ksiąg, kto potrzebuje. – Starzec uśmiechną się do niej ciepło.
- Dobrze. – kruczowłosa spojrzała przyjaźniej na staruszka. –W takim razie, pan będzie wiedział ode mnie dużo dokładniej jakich jeszcze ksiąg potrzebują pierwszoroczni. – Mężczyzna kiwnął głową, ukłonił się i zniknął między regałami. Dziewczynka rozejrzała się po sklepie. Zaraz przy wejściu, po prawej stronie stała jej matka i rozmawiała o czymś z wysoką, średniego wieku, jasnowłosą kobietą o zadartym nosie i chłodnym wyrazie twarzy. Nie musiała wytężać wzorku, aby zauważyć, że kobieta jest kimś równie ważnym, co jej matka. Zignorowała je i zaczęła wodzić wzrokiem po tytułach ksiąg ustawionych na regale za ladą. Jej piwne oczy zatrzymały się na skórzanej, granatowej oprawie i widniejących na niej dziwnych srebrnych literach.
- To panienki książki. – Z zamyślenia wyrwał ją głos sprzedawcy i grzmot podręczników uderzających o blat lady.
- Och, tak… Bardzo dziękuję. – Odpowiedziała cicho nieco wystraszona i uśmiechnęła się do staruszka.- Chciałabym, jeszcze… Co to za książka? – wskazała granatową oprawę i spojrzała z zainteresowaniem na starca.
- To baśnie Brada Beedlea. Na pewno panienka o nich słyszała. – Dorcas skinęła głową. – Jedni mówią, że to historyjki dla dzieci pozbawione ziarna prawdy, inni, że kryją w sobie dawno zapomniane tajemnice. Jedno jest pewne. Czarodzieje opowiadają je sobie od pokoleń i ty także musiałaś jakąś z nich słyszeć choć raz.
- Wezmę ją. – Kruczowłosa wyciągnęła rękę w kierunku trzymanej przez starca księgi. Obróciła ją z zainteresowaniem w dłoniach i uśmiechnęła się sama do siebie. – Ile płacę? – Spojrzała na sprzedawcą wyciągając z kieszeni sakiewkę pełną złotych monet.
- Dziesięć złotych galeonów, panienko.
- Zapomniał pan o czymś – spojrzała na mężczyznę nieśmiało. – Chciałam jeszcze tą książkę z baśniami.
- Nie, moja drogie dziecko – sprzedawca uśmiechną się tajemniczo. – Tą książkę daję ci w prezencie.
- Naprawdę? – Dorcas zdziwiona zachowaniem staruszka wciąż wpatrywała się w okładkę książki.
- Intuicja mówi mi, że dokładnie zrozumiesz jej przesłanie. – Wyjaśnił i posłał jej zagadkowy uśmiech. Kruczowłosa skinęła głową, zapłaciła za księgi i powędrowała w stronę matki, z którą po chwili opuściły sklep. 
- Mam dla ciebie pewną niespodziankę. - Deborah Meadowes przykucnęła przed córką i odgarnęła kilka kosmyków z jej twarzy.
- Co takiego? – W oczach dziewczynki zatańczyły wesołe iskierki. Ciekawość zajęła cały jej umysł.
- Gdybym Ci powiedziała, to nie było by już efektu zaskoczenia – kruczowłosa kobieta zaśmiała się. – Mogę liczyć na to, że sama poradzisz sobie z zakupem szat Dor?
- Oczywiście mamo – dziewczynka kiwnęła energicznie głową. – Trzy komplety czarnych szat roboczych, rękawice ochronne ze smoczej skóry, jedna zwykła spiczasta tiara dzienna i czarny zimowy płaszcz. – Wyrecytowała, a Deborah kiwnęła głową.
- W takim razie mogę Cię teraz spokojnie zostawić. Spotkamy się za godzinę w lodziarni Floreana Fortescue. – Oznajmiła, cmoknęła córkę w pliczek i odeszła w głąb tłumu, znikając za pierwszym zakrętem. Dorcas nie zabrało wiele czasu odnalezienie sklepu z szatami Madame Malkin. Wbiegła po kilku kamiennych schodkach i otworzyła wrzosowe drzwi z dużą zdobioną klamką. Dźwięk dzwonków wypełnił cały sklep. Było to małe ale przytulne wnętrze. Na środku, na stołku stał blond włosy chłopiec a  wokół niego biegała niziutka, pulchna kobieta ubrana we fiołkowy kostium. Co chwilę mierzyła to długość jego ramion, to szerokość w  barkach i zapisywała wszystko w leżącym na biurku, notatniku. Dookoła unosiły się igły i nici, samodzielnie zszywające szatę i nanoszące poprawki, tak żeby była ona idealna dla chłopca. Wszędzie po podłodze walały się skrawki materiału a na wieszakach pod każdą ze ścian w pomieszczeniu wisiały najróżniejsze tkaniny.
- Witaj kochanieńka. – Uszu Dorcas dobiegł przyjemny, kobiecy głos. W pierwszej chwili nie miała pojęcia,  kto to mówi ani do kogo się zwraca. Dopiero kiedy Madame Malkin odwróciła się do niej przodem, okazało się, że to ona przywitała ją, nawet na chwilę nie zaprzestając zapisywania wymiarów chłopca.
- Dzień dobry. – Kruczowłosa odpowiedziała nieco zawstydzona i uśmiechnęła się.
- Muzisz chweleczkę poszekać – kobieta mówiła teraz dość niewyraźnie, gdyż w ustach ściskała kilka szpilek. – Usiadsz szobie kochanienka. – Dorcas skinęła głową. Wzrokiem przebiegła po całym sklepie. Pod jednym z okien stał mały stoliczek a obok niego dwa, wysiedziane fotele. Jeden z nich zajmowała dziewczynka o ciemnych, brązowych włosach, których końcówki zabarwione były na granatowo. Była ona mniej więcej w wieku kruczowłosej. Siedziała spokojnie i czytała magazyn ‘Czarowica’. Dorcas śmiało podeszła do stolika i stanęła naprzeciwko nieznajomej.
- Czy to miejsce jest zajęte?
- Och, tamto. Nie, proszę siadaj. – wybąknęła unosząc wzrok znad magazynu. Dorcas uśmiechnęła się i zajęła fotel po drugiej stronie stolika.
- Jestem Brianna – brunetka wyciągnęła w jej kierunku dłoń. – Brianna Sauel. – Dodała i uśmiechnęła się do kruczowłosej.
- Dorcas Meadowes. – Dziewczyna uścisnęła jej rękę i odwzajemniła uśmiech. Brianna jedynie kiwnęła głową i jak gdyby nigdy nic, dalej ciągnęła rozmowę. Dla Dorcas nie było to zachowanie normalne. Każdy na dźwięk jej nazwiska reagował w znienawidzony przez nią sposób. Milkł i nabierał dystansu. Nienawidziła tego, z całego serca. Mdliło ją na widok kłaniających się ludzi, którzy tak naprawdę najbardziej chcieliby nieszczęścia jej rodziny. Nowo poznana dziewczynka była jednak zupełnie inna. Siedziała naprzeciw niej i żywo dyskutowała, chichocząc i zupełnie nie myślą o swojej fryzurze, którą właśnie roztrzepała, czy stroju, który zaczęła gnieść podwijając nogi.
-… i ciągle nie mogę przestać myśleć o tym, do jakiego trafię domu! Już chyba z milion razy powtarzałam sobie w myślach cechy, według których do każdego z nich przyjmują, ale dalej nie mam pojęcia – westchnęła ciężko i zamyśliła się na chwilę. – A ty, do jakiego chciałabyś zostać przydzielona? – Nagle zwróciła się do Dorcas wpatrując się w nią czekoladowymi tęczówkami.
- Ja? – kruczowłosa uniosła delikatnie brwi. – Myślę, że nikt nie będzie mnie pytać, czego chcę – nagle spochmurniała. – Na pewno będę w Slytherinie. – Brianna spojrzała na nią zaskoczona.
- Niby czemu? Wcale nie musisz tam trafić! – Widząc minę Dorcas, brunetka zaczęła ją pocieszać.
- Nic nie rozumiesz – kruczowłosa westchnęła ciężko. – Cała moja rodzina od wieków należy do domu węża.
- Och… Ale nie masz się czym martwić! Oboje moich rodziców było w ravenclawie, a mój starszy brat… O, tamten. Madame Malkin właśnie szykuje dla niego szatę. – przerwała i wskazała na blond włosego chłopca. – Wracając do rzeczy. Markus na przykład, jest w Gryffindorze. – Uśmiechnęła się ciepło, a twarz Dorcas jakby się rozchmurzyła.
- Może i masz rację. – Odwzajemniła uśmiech i zamilkła na chwilę.
- Gotowe, kochasiu. – Pomieszczenie ponownie wypełnił głos Madame Malkin. Chłopiec zszedł ze stołka i zapłacił za zakupy.
- Na mnie już czas. – Brainna wstała z fotela i pomachała bratu. – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy! – Krzyknęła do Dorcas i razem z blondynem opuściła sklep.
- Ja także. – Kruczowłosa uśmiechnęła się i wstała, podchodząc do kobiety, która właśnie ją do siebie zawołała. Dokładnie tak, jak przewidziała to jej matka, kupno szat zajęło około godziny. Ze wszystkimi potrzebnymi ubraniami podążyła w kierunku wcześniej umówionego miejsca. Przy jednym ze stolików natychmiast zauważyła Deborah Meadowes.
- Dorcas, kochanie – kobieta cmoknęła dziewczynkę w policzek i ponownie usiadła na miejsce. – Kupiłaś wszystko? – kruczowłosa kiwnęła głową.
- Gdzie ta niespodzianka, mamo? – Zaczęła rozglądać się, ale poza spakowanymi w torbę pergaminami, piórami i atramentem nie znalazła nic godnego uwagi.
- Wszystko w swoim czasie, Dor. – kobieta roześmiała się patrząc na zawiedzioną minę córki.- Straszliwie zgłodniałam i mam ochotę na sporą porcję lodów. Jeżeli ty nie chcesz, dwóch także nie odmówię. – Spojrzała na Dorcas z uniesionymi brwiami powstrzymując chichot.
- Oczywiście, że chcę ! – kruczowłosa oburzyła się zachowaniem matki. – Czemu ty jesteś taaaaka niedojrzała… - Westchnęła teatralnie słysząc śmiech Deborah. Kiedy po pół godzinie oba szklane półmiski stały puste, kruczowłosa wraz z matką zostawiły kilka złotych galeonów na stoliku i opuściły lokal. Do załatwiania została im jedynie ostatnia, najważniejsza ze wszystkich sprawa. Musiały kupić różdżkę. Bez tego magicznego przedmiotu żaden czarodziej nie byłby prawdziwym czarodziejem. Różdżki od wieków zadziwiały i zachwycały nawet największych magów. Z wykonywania najlepszych w całej Anglii słyną Olivander, którego sklep podobnie jak mnóstwo innych znajdował się na ulicy Pokątnej.

OLLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 582 R. PRZED NOWĄ ERĄ.

             Na zakurzonej wystawie, na wyblakłej, szarej poduszce leżała jedna jedyna różdżka. Kiedy przekroczyły próg gdzieś w głębi rozbrzmiał dzwonek. Był to maleńki sklep, zupełnie pusty jeśli nie liczyć jednego krzesła z wysokim oparciem i piramid wąskich, prostokątnych pudełeczek piętrzących się od podłogi w górę. W tym miejscu nawet panująca cisza i wszechobecny kurz zdawały się Dorcas przesyconą magią.
- Dzień dobry. – Rozległ się cichy głos a kruczowłosa aż podskoczyła. Jak spod ziemi wyrósł przed nią staruszek o wielkich oczach, które w pół mroku płonęły jak dwa księżyce.
- Dzień dobry. – Wyjąkała i cofnęła się o krok.
- Spodziewałem się panią dziś tu zobaczyć, panienko Dorcas Meadowes – kruczowłosa zastygłą w bezruchu. – Dokładnie pamiętam dzień, w którym pani matka przyszła tu po swoją różdżkę. Ostrokrzew, pióro feniksa, 8 i pół cala, sztywna, wprost stworzona do pojedynków. – Pan Olivander zbliżył się do Dorcas. Jego srebrzyste oczy były nazbyt przenikliwe. – Natomiast twój ojciec wybrał jesion. Jedenaście i pół cala. Włókno z serca smoka. Tak, tak… bardzo poręczna, idealna do tworzenia eliksirów. A teraz kolej na Ciebie. Popatrzmy… Która ręka ma moc?
- Jestem praworęczna. – Dorcas była nieco zbita z tropu ekscentrycznym zachowaniem sprzedawcy. Pan Olivander zmierzył długość o jej ramienia do palca wskazującego, od łokcia do nadgarstka, od kolana do podłogi i obwód głowy. Kruczowłosa nagle zdała sobie sprawę, że taśma sama mierzy jej długość ucha, w czasie gdy staruszek kręci się przy regałach zdejmując różne pudła.
- Dość ! – krzyknął, a taśma opadła na podłogę zwijając się w kłębek. – Proszę spróbować tej… Wierzba i pióro feniksa, 13 i ćwierć cala, idealnie dopasowana do dłoni. – Dorcas delikatnie złapała przedmiot i machnęła nieśmiało różdżką. Nic się nie stało. Olivander prawie natychmiast wyrwał jej ją z ręki i podał kolejną. – Włos z głowy Willi, cis, 9 i pół cala, idealna do transmutacji, proszę spróbować… - Dorcas spróbowała ale sprzedawca znów wyrwał jej ją z ręki.
- Nie, nie… proszę, tutaj, ostrokrzew i włos z grzywy jednorożca, 7 cali, ładna i giętka, idealna do rzucania zaklęć i uroków. – Wzięła różdżkę i nagle poczuła dziwne uczucie gorąca w palcach. Machnęła nią a z końca wystrzelił snop czerwonych i złotych iskier.
- Brawo ! Bardzo dobrze, świetnie. – Twarz staruszka rozpromienił uśmiech a dziewczynka była nieco wystraszona. Olivander zapakował różdżkę z powrotem do pudełka owijając ją brązowym papierem. Zapłaciła 8 złotych galeonów a staruszek odprowadził ją i jej matkę do drzwi. Słońce było już u kresu swojej wędrówki po nieboskłonie, kiedy opuściły sklep. Wszystkie sprawy zostały załatwione i mogły udać się do domu. Dorcas już skierowała się w stronę przejścia do dziurawego kotła, kiedy Deborah Meadowes złapała ją za rękę.
- Nie tak prędko, Dor – kobieta zaśmiała się na widok zdziwionej twarzy dziewczynki. – Każdy uczeń pierwszego roku może mieć zwierzątko. Sowę, ropuchę lub kota. To właśnie jest ta twoja niespodzianka.
- Będę mogła kupić sowę? – kruczowłosa otworzyła szerzej usta. – Naprawdę? Mamo! – Pisnęła i rzuciła się kobiecie na szyję. Ostatnim zakupem tamtego dnia była właśnie brązowa sowa z kremowymi cętkami na skrzydłach, którą Dorcas nazwała Hestią. Kiedy zapanował już zupełny mrok Dorcas objęła matkę w pasie i teleportowała się z nią wprost do salonu domu z numerem trzydziestym piątym przy ulicy High Street.

sobota, 15 lutego 2014

Odsłona pierwsza prologu

ODSŁONA PIERWSZA PROLOGU
25 grudnia 1970 roku, Londyn

     Śnieg sypał bez przerwy od kilku dni, otulając okoliczne budynki swoim białym płaszczem. Przez uchylone okno jednego z wielu takich samych, stojących obok siebie domów wkradał się mroźny, zimowy wiatr podstępnie chłodząc twarz dziewczynki siedzącej w pokoju. Nikłe promienie słońca wesoło igrały w jej czarnych, kręconych włosach, opadających na czerwone od zimna policzki. Siedziała na łóżku i spoglądała smutno w stronę wymalowanej szronem szyby. Gdziekolwiek nie spojrzała do głowy powracało jej miliony wspomnień. Każdy najmniejszy szczegół sprawiał, że cofała się do tak bardzo szczęśliwych i beztroskich chwil dzieciństwa. Tęskniła za ojcem okropnie a w czasie świąt Bożego Narodzenia uczucia te, dawały o sobie znać znacznie mocniej. W zupełności zatracona we wspomnieniach czuła się tak odległa od rodziny świętującej zaledwie piętro niżej. Jej uszu dobiegały co prawda podniesione głosy, ale były niewyraźne, dokładnie tak, jakby słyszała je leżąc gdzieś nadnie jeziora, szumiące ponad taflą niewzruszonej niczym wody. Przymknęła oczy i otarła rękawem wilgotne od łez policzki. Mimo swojej drobnej postury i bardzo młodego wieku, wewnątrz była ogromnie silna. Tym razem również musiała się pozbierać. Usiadła przy toaletce, uczesała czarne, gęste włosy i wykrzywiła usta w grymasie, który z całego serca pragnęła nazwać szczerym uśmiechem. Poprawiła brzoskwiniową, przewiązywaną w pasie wstążką sukienkę, odetchnęła głęboko i pchnęła drzwi. Powolnym krokiem pokonała całą długość korytarza co jakiś czas spoglądając, na coraz to inny portret wiszący na ścianie, ledwo widoczny w mglistym świetle zapalonych świec. Ostrożnie, pełnym majestatu i dostojeństwa krokiem zeszła w dół krętych, dębowych schodów i wyprostowana z uniesioną dumnie głową i wymuszonym uśmiechem stanęła w drzwiach wypełnionej głosami jadalni. Spojrzenia wszystkich obecnych, jeszcze chwilę temu pogrążonych w dyskusji zwróciły się w jej kierunku.
-Dorcas, jak ty wyrosłaś ! – rosła kobieta, z szarymi, upiętymi w kok diamentową spinką włosami, wstała od stołu i podeszła do dziewczynki. – Niechże Cię uściskam. – twarz Klarysy Meadowes rozpromienił uśmiech, a jej oczy zaszkliły się, kiedy tuliła do siebie dziecko.
- Miło Cię widzieć, babciu. – kruczowłosa objęła kobietę za szyję i wtuliła się w jej miękki, purpurowy sweter.
Uchyliła lekko powieki,wciąż będąc w ramiona kobiety i ujrzała matkę, wpatrującą się w nią. Znała ją na tyle dobrze, że widziała jak bardzo cierpi. Pomimo prowizorycznego uśmiechu na twarzy, oczy miała smutne. Oczy są jednak zwierciadłem duszy, a w duszy Deborah Meadowes, tak samo jak w duszy dziewczynki panowała rozpacz. Dorcas odsunęła się od babci i w milczeniu usiadła przy świątecznym stole. Przez cały wieczór, bez słowa wpatrywała się w granatowo czarne niebo usiane jaśniejącymi gwiazdami.Co jakiś czas uważnie przyglądała się zgromadzonym w jadalni osobom. Nigdy nie zastanawiała się, co czyni większość jej rodziny i krewnych tak odległymi.Zawsze czuła się tak inna od nich wszystkich. Nie chciała być taka, jak oni. Chłodna, dumna, niedostępna. Ale jednak była. Nie potrafiła kochać. Miała nikłepojęcie o przyjaźni. Nigdy nie mogła być sobą. Okazywanie uczuć było wręcz zakazane. Nigdy też, nie liczyło się  jaka jest. Wartość miało jedynie to kim jest i jakie nosi nazwisko. Na nieszczęście, nazwisko to nie było tak zwykłe, jak na pierwszą chwilę mogłoby się wydawać. Dorcas Katharine Meadowes pochodziła z jednego z zamożniejszych rodów czarodziei czystej krwi i ku oburzeniu wielu z jej członków wcale nie wydawała się być tym faktem zachwycona. Przeczesała włosy palcami i odgarnęła je z twarzy. Nie mogła dłużej znieść towarzystwa tych wszystkich ludzi, którzy mimo więzów krwi, nie byli dla niej żadną rodziną. Posłała matce smutny uśmiech iwstała od stołu grzecznie dziękując za posiłek i dygając lekko, dokładnie tak,jak na damę przystało. Odwróciła się i zaciskając usta w cienką linijkę opuściła pokój. W korytarzu chwyciła jedynie oliwkowy płaszcz i zarzuciła go naplecy, wybiegając na ganek. Londyn otulony był mrokiem. Jedynie nikłe światło okrągłych latarenek, rozmieszczonych wzdłuż obu stron ulicy rozświetlało ciemności. Śnieg sypał teraz niemiłosiernie mocno, a wiatr smagał zaczerwienione już od chłodu policzki dziewczyny. Jej jednak nie obchodziło nic poza tym, żeby jak najszybciej dostać się w odosobnione, ciche miejsce i móc się wypłakać. Otuliła się mocniej płaszczem i puściła biegiem przed siebie.Wiatr rozwiewał jej włosy, a łzy ciekły z piwnych oczu. Przysiadła na pierwszej ławce w ośnieżonym parku. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła łkać cicho, kołysana w ramionach rozpaczy.

* * *
           Uniosła powieki dopiero, kiedy poczuła czyjś napastliwy wzrok na sobie. Przed nią stał wysoki, czarnowłosy chłopiec z krwi ikości. Uśmiechał się krzywo i spoglądał na nią z pobłażaniem. Posłała mu mordercze spojrzenie i uniosła wysoko podbródek. Gestem pełnym dostojeństwa natychmiast poprawiła swoje gęste, kręcona włosy i oliwkowo zielony płaszcz. Poraz ostatni spojrzała w jego kierunku z wyższością wymalowaną na młodziutkiejtwarzy i minęła go bez słowa. Nie mogła zrozumieć, jak śmiał w ogóle na niąspojrzeć. Zwykły, zarozumiały i niewychowany mugol, ot co ! Prychnęła głośno i kopnęła kamień leżący obok jej nogi.
- Ładnie to tak ignorować nieznajomych? – zastygła wbezruchu słysząc za sobą pełen kpiny, chłopięcy głos.
- Na pewno nie tak nieładnie, jak ich nękać. – odpowiedziała lodowatym tonem i odwróciła się przodem do niego. Z tak bliska sprawiał zupełnie inne wrażenie. Z jego twarzy ani na chwilę nie spełzał kpiąc uśmieszek,a w oczach tańczyły wesołe iskierki. Był sporo wyższym od dziewczyny posiadaczem dłuższych, kruczoczarnych włosów i bladej cery. Było w nim też coś takiego, że wcale nie przypominał zwykłego mugola. Słysząc słowa dziewczyny roześmiał się, a jego śmiech rozdarł ciszę, niosąc się echem przez opustoszałe uliczki.  
- Damy chyba nie powinny się tak zachowywać. – Jeszcze nigdy, nikt nie irytował jej tak bardzo, jak ten nieznajomy chłopak, a on zupełnienic sobie z tego nie robił ! Wręcz przeciwnie, znakomicie się przy tym bawił. Stałi dogryzał jej co chwilę śmiejąc się w najlepsze.
- Damy nie powinny też rozmawiać z takimi, jak ty. –wysyczała wściekle, podkreślając sposób, w jaki go postrzega i traktuje. Jako gorszego, niższego sobie. Na te słowa chłopak natychmiast zamilkł. Wyglądał zupełnie tak, jakby coś właśnie go olśniło.
- Jesteś zupełnie tak sympatyczna, jak moja rodzinka. –zaśmiał się sztucznie. – Czysta krew, czyż nie? – spojrzał na nią z odrazą.
- Jak łza. – odparła sucho, nie dając po sobie znać zaskoczenia. Przecież nie mógł wiedzieć o magicznym świecie. Zupełnie wykluczyła tą możliwość. Pewnie zasłyszał ten zwrot, pałętając się gdzieś po Londynie i żebrząc o pieniądze od przechodni.
- Syriusz Black. Miło mi. – uśmiechnęła się, i ukłonił zudawaną dumą. Dorcas otworzyła szerzej oczy. Black? Nazwisko chłopaka bębniło jej w głowie. Ten Black? Widząc zaskoczenie dziewczyny, na twarzy kruczowłosego wymalowała się satysfakcja. – Syn Walburgi i Oriona Blacków. – dodał ze śmiechem, jakby czytając w jej myślach.
- Dorcas Katharine Meadowes. – wciąż wpatrywała się wchłopaka zdziwiona. Był czarodziejem. Ba, był czysto krwistym czarodziejem !Coś jednak było nie tak. Zachowywał się zupełnie naturalnie. Śmiał się,żartował. Jego twarz zdradzała wszelkie emocje.
- Meadowes. – powtórzył, zupełnie jak w tej zabawie, którą tak uwielbiają małe dzieci. – Wygląda na to, że spotkałem członka tak samo szanowanej i zamożnej rodziny jak moja. – dodał z kpiną w głosie i po razkolejny zaśmiał się sztucznie.
- Tak. Na to wygląda. – Bardzo rzadko rozmawiała z rówieśnikami. Właściwie, to w ogóle rzadko z kimkolwiek rozmawiała. Służyła raczej jako ozdoba, część obrazu rodzinnego, który musi być nieskazitelny pod każdym względem. Była jak zakurzona lalka, na sklepowej wystawie, którą można jedynie podziwiać.
- Na mnie chyba już pora. Do zobaczenia, Dorcas. – kruczowłosy uśmiechnął się krzywo i odszedł pogwizdując wesołą melodyjkę pod nosem i podrzucając w dłoni śnieżną kulę. Dziewczyna przyglądała mu się jeszcze przezdłuższą chwilę, aż do czasu kiedy jego sylwetka zupełnie zniknęła w mroku.
- Mi również było miło Cię poznać. – wyszeptała, właściwie sama do siebie i powolnym krokiem ruszyła z powrotem w kierunku domu. Po razpierwszy od dawna, na jaj twarzy zaczął błądzić cień uśmiechu.

* * *

15 kwietnia 1971 roku, Londyn

             Wiosna tego roku nadeszła wyjątkowo szybko,przynosząc ze sobą tak bardzo wyczekiwane przez kruczowłosą dziewczynkę, ciepłe promienie słońca. Na drzewach zakwitły już pierwsze pąki kwiatów, co wzupełności oznajmiało nadejście najpiękniejszej z pór roku. Dorcas odepchnęłasię nogami od ziemi i wzbiła w powietrze, siedząc na drewnianej huśtawce. Uwielbiała spędzać tak całe godziny. Wtedy czuła się wolna. Mogła oderwać się, odfrunąć od rzeczywistości. Zapomnieć o wszystkich obowiązkach, troskach i przyziemnych problemach. Rozbić tą kulę u nogi, która trzymała ją tu, na ziemi. Tą, która nie pozwalała jej na szczęście. Zerwała rosnącą najbliżej jej stóp stokrotkę i wetknęła ją za ucho. Przymknęła oczy i pozwoliła lekkiemu wiaterkowi rozwiewać jej włosy i sukienkę. Była szczęśliwa. Uwielbiała ten czas spędzany w samotności,ten, kiedy mogła być sobą. Być tą roześmianą, zakochaną w urokach natury,zwykłą jedenastoletnią dziewczynką. Od dawno nie czuła się tak szczęśliwa ilekka. Od dawna nie uśmiechała się tak szczerze. Wszystko to, stało się za sprawą drobiazgu. Jednego pozornie nic nie znaczącego gestu. Kilku mało ważnych słów. Wciąż pamiętała chłopca poznanego w czasie świąt. Tego roześmianego, kruczowłosego czarodzieja, który postanowił pozostać sobą mimo poglądów rodziny. Nie zmieniać się ze względu na wartości cenione przez nich najbardziej. Od tamtego spotkania, ona także z całe serca zapragnęła taka być.Cieszyć się życiem i przestać udawać. Zdjąć na zawsze maskę i przeciwstawić się wszystkim swoim bliskim. Zahamowała gwałtownie nogami, a piasek wzbił się wpowietrze, tworząc chmurę kurzu. Zeskoczyła sprawnie z lekko kołyszącej się huśtawki i miękko wylądowała na trawie. Strzepała z sukienki resztkę piasku i przeczesała włosy palcami. Dopiero widząc słońce, będące już w połowie swojej wędrówki po nieboskłonie, zrozumiała, jak dużo czasu spędziła w parku. Niechętnie skierowała swoje kroki na północ od wielkiego dębu. Beznamiętnie mijała przechodni, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na ich twarze. Zatrzymała się dopiero, stojąc przed sporych rozmiarów domem, wyłożonym zielonkawą cegłą. Przez białe okiennice można było dostrzec skrawek wnętrza. Oliwkowe zasłony delikatnie okalały okienne ramy. W głębi pomieszczenia, stał misternie wykonany fortepian a na nim pozbawiony ognia, srebrny świecznik. Ogród, przed domem zdobiły liczne krzewy i skupiska kwiatów, rosnące na soczyście zielonej trawie. Dorcas pchnęła dłonią białą furtkę i skierowała swoje kroki w kierunku wejścia. Kilkakrotnie zastukała kołatką w kształcie głowy węża w ciężkie, drewniane drzwi i stanęła czekając by wejść do środka. Nie minęła nawet chwila, a uchyliły się i stanęław nich delikatnej, francuskiej urody kobieta, o kruczo czarnych, długich włosach i granatowych, niczym wzburzone niebo tęczówkach.
- Martwiłam się o Ciebie, kochanie. – Uśmiechnęła się ciepło do dziewczynki i zamknęła za nią drzwi.
- Nie miałaś o co, mamo. – Dorcas cmoknęła kobietę wpoliczek i skręciła w pierwsze drzwi po lewej stronie korytarza. Pomieszczeniem tym była przestronna, drewniana kuchnia z ogromnym balkonowym oknem. Wypełniał ją przyjemny zapach gotujących się potraw. Na kuchence bulgotała zawartość garnka, w którym łyżka zupełnie sama, zataczała równe koła. Widok ten, na pewno wprawiłby w osłupienie nie jednego mugola. Dziewczynka nie zaszczyciła jednak faktu tego, najmniejszym przebłyskiem zainteresowania. Jej wzrok natychmiast przykuła sterta świeżo dostarczonych kopert, leżąca na kuchennym blacie.Chwyciła plik w dłonie i zaczęła nerwowo przeglądać listy, przygryzając dolną wargę. Kiedy w jej dłonie trafił wreszcie ten, na który czekała już od tak dawna zakryła usta dłonią i zaczęła śmiać się z radości. W wejściu do kuchni,stała opierająca się o framugę drzwi Deborah Meadowes i ze łzami w oczach przyglądała się szczęściu córki.
- Wygląda na to, że niebawem będziemy musiały udać się naulicę Pokontną. – spokojnym krokiem podeszła do dziewczynki i położyła dłoń najaj ramieniu. Dorcas trzęsącymi się rękoma odpieczętowała kopertę i wolno śledziła wzrokiem każdą linijkę listu.

    Szanowna panno Meadowes,
    Mamy przyjemność poinformowania, że została Pani przyjęta do szkoły magii i czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
     Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.Oczekujemy pani sowy nie później niż do 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,
Minewra McGonagall,
Zastępca Dyrektora.

- Nareszcie ! – kruczowłosa pisnęła z wrażenia i odwróciłasię przodem do matki rzucając jej się na szyję.Mamo, to niesamowite !
- Mówiłam Ci, że wystarczy tylko cierpliwie czekać. – Kobieta pogładziła dziewczynkę po głowie i zabrała jej list z rąk, chcąc samodzielnie przeczytać jego treść. Uśmiechnęła się w duchu na wspomnienie dnia, w którym i ona dostała identyczną kopertę. 
 _______________________________________

Witam serdecznie na blogu poświęconym historii Dorcas Meadowes, jak już każdy z was prawdopodobnie zdążył zauważyć. Opowiadanie to powstało w mojej głowie 4 lata temu. Bardzo chciałam przedstawić całą wymyśloną przeze mnie historię, jednakże z różnych przyczyn a w szczególności z lenistwa przestałam pisać. Dziś po tych kilku latach wracam, już nie na blog.onet a tutaj, z nowymi pomysłami i postanowieniem doprowadzenia tej historii do końca. Tak więc zapraszam do śledzenia mojego bloga i losów kruczowłosej uczennicy Hogwartu :)