czwartek, 20 marca 2014

Odsłona trzecia prologu



ODSŁONA TRZECIA PROLOGU
1 września 1971 roku, Londyn

     Wiatr rozwiewał kruczoczarne włosy dziewczynki stojącej między peronem dziewiątym a dziesiątym na dworcu King’s Cross w Londynie. Jesienne promienie słońca igrały w jej lokach, falami opadających na szczupłe, blade ramiona i muskał porcelanową twarzyczkę. Nerwowym ruchem raz po raz poprawiała sukienkę w odcieniu burzowego nieba. Przygryzając dolną wargę, co chwilę spoglądała na srebrny zegarek zapięty na jej lewym nadgarstku.
- Za dwadzieścia jedenasta. – Zadziewające było to, że mogła cokolwiek powiedzieć. Nerwy wstrząsały jej drobnym ciałem, przyprawiając o nieprzyjemny dreszcz, a żołądek ściskał niemiłosiernie. 
- Już czas. – wysoka, kobieta stojąca tuż za nią pogładziła kruczoczarne włosy dziewczynki. – Ty pierwsza. – Uśmiechnęła się i mocniej ścisnęła jej ramie, chcąc dodać dziecku odwagi. Dorcas skinęła nieznacznie głową, ułożyła dłonie na rączce wózka i zacisnęła je tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Odetchnęła głęboko i ruszyła wprost na bardzo solidnie wyglądającą barierkę. Ludzie spieszący się na inne perony popychali ją. Przyspieszyła. Szła prosto na nią. Mimo licznych zapewnień matki, była pewna, że się rozbije. Pochyliła się nad wózkiem i zaczęła biec. Barierka była coraz bliżej. Nawet jeśli by chciała, w tej chwili nie mogła już się zatrzymać. Straciła kontrolę na wózkiem. Zamknęła oczy bojąc się straszliwego wstrząsu i łoskotu. Nic takiego jednak się nie stało. Uchyliła powieki i zdała sobie sprawę, że biegnie dalej. Zahamowała najszybciej jak było to możliwe i odetchnęła z ulgą. Przy peronie pełnym ludzi stał czerwony pociąg. Widniała na nim tabliczka zapisana ozdobnymi, złotymi literkami, układającymi się w słowa:

Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina jedenasta.

           Dorcas spojrzała za siebie. Tam, gdzie jeszcze chwilę temu biegła wprost na barierkę, znajdował się łuk z kutego żelaza a na nim kolejna tabliczka: Peron numer dziewięć i trzy czwarte. A więc udało się. Gęste, białe kłęby dymu z parowozu, unoszące się na głowami ludzi zgromadzonych na peronie, skutecznie utrudniały widoczność. Kruczowłosa nerwowo omiotła dworzec wzrokiem, w poszukiwaniu matki. Odetchnęła, widząc Deborah Meadowes, która właśnie przekroczyła barierę prowadzącą na peron i skierowała swe kroki ku dziewczynce.
- Mamo. – Dorcas wtuliła się w ramiona rodzicielki.
- Tak, Dor? – Kobieta pogładziła ją po głowie i odsunęła, całując w czoło.
- A jeśli… Co będzie, jeśli nie tafię do Slytherinu? –  pytanie to wypowiedziała tak cicho, że słowa można było odczytać jedynie z ruchu jej warg.
- Posłuchaj mnie uważnie. – Deborah Meadowes przykucnęła przed dziewczynką tak, że teraz ich twarze znajdowały się na równym poziomie. Odgarnęła jej kruczoczarne kosmyki z twarzy i wetknęła za ucho. – To do jakiego trafisz domu nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. – Dziewczynka wcale nie wydawała się być tym pocieszona. Spuściła wzrok i przygryzła dolną wargę. – Dorcas… - kobieta westchnęła cicho i uniosła  podbródek dziecka, tak, że ponownie mogły patrzyć sobie w oczy. – Fakt, że pochodzisz z czysto krwistej rodziny wcale nie jest najważniejszy. Nie oznacza, że Tiara przydzieli Cię do domu węża. Z resztą… - Deborah uśmiechnęła się tajemniczo. – Jeżeli naprawdę nie będziesz chciała tam trafić, zawsze jest jeszcze inne wyjście.


* * *
     Gwizd po raz kolejny wypełnił peron. Dorcas ostatni raz przytuliła się do matki, po czym chwyciła za kufer i klatkę z sową i ruszyła w kierunku pociągu. Przywitał ją wąski korytarz wyłożony czerwoną wykładziną, z mnóstwem drzwi po jego lewej stronie. W tej chwili pełen przeciskających się przez niego uczniów. Każde z dwuskrzydłowych wejść prowadziły do oddzielnego przedziału. Nieśmiało uchyliła te, znajdujące się najbliżej, w zasięgu jej dłoni. Zatrzasnęła je prawie natychmiast widząc grupkę śmiejących się w nim chłopców. Przecisnęła się kawałek dalej, by ponownie nie zastać wolnego miejsca. Po kilku nieudanych próbach ze zrezygnowaniem otworzyła kolejne. W przedziale siedziała jedna, jedyna dziewczynka i wyglądała dziwnie znajomo. Słysząc, że ktoś wszedł do środka natychmiast oderwała wzrok od okna i spojrzała na kruczowłosą.
- Można? – Dorcas uśmiechnęła się do niej, już wiedziała skąd zna te granatowe pasemka.
- Och, Dorcas! – dziewczynka wyglądała na uradowaną jej obecnością. – Czy to nie zbieg okoliczność, że znów zadajesz mi to samo pytanie? – Roześmiała się dźwięcznie nie spuszczając wzroku z kruczowłosej.
- A ty, ponownie ratujesz mnie od przestania kilku godzin? Zbieg okoliczności, jak nic. – Skinęła głową, przywołując na twarz uśmiech. Po kilku nieudanych próbach, z pomocą Brianny ustawiła swój kufer na specjalnej półce. Westchnęła cicho i opadła na jedno z dwóch stojących naprzeciw siebie siedzeń w pociągu Express Hogwart. Po raz ostatni wyjrzała przez okno. Deborah Meadowes wciąż stała na peronie, machając do niej. Dorcas mogła przysiąc, że przez chwilę, w jej oczach zaszkliły się łzy. Posłała jej ciepły uśmiech, chociaż w duchu  także walczyła, żeby się nie rozpłakać. Na peronie nie było już teraz ani skrawka wolnej przestrzeni. Ludzie tłoczyli się, krzyczeli coś, płakali wzruszeni. Słysząc ostatni gwizd pociągu i nagle powiększający się gwar, na korytarzu tuż za jej drzwiami, brunetka pomachała po raz ostatni matce. Poczuła lekkie szarpnięcie i zauważyła, że pociąg ruszył. Peron dziewięć i trzy czwarte powoli nikł gdzieś w tyle, by po chwili zupełnie rozpłynąć się i zostać zastąpionym przez liczne drzewa rosnące po obu stronach torów. Krajobraz zaczął sunąć coraz szybciej aż  zamiast ostrych kształtów widziała jedynie niewyraźne plamy, które jeszcze chwilę temu mijała jako gęsto rosnące klony i dęby. Brianna nie zwracała uwagi na widoki tuż za szybą. Siedziała z podwiniętymi kolanami i rozprawiała o tym, co jak dotąd wie o Hogwarcie. Dorcas nie słuchała jej nazbyt uważnie. Co jakiś czas kiwała głową, bądź przytakiwała na znak, że śledzi ich rozmowę, która w gruncie rzeczy była niekończącym się monologiem. Dopiero kiedy drzwi przedziału rozsunęły się z okropnym hukiem, wystraszona oderwała wzrok od zmieniających się za szybką obrazów. W wejściu pojawił się wysoki jak na swój wiek chłopiec z okropnie roztrzepaną burzą czarnych włosów. Uśmiechnął się łobuzersko patrząc na dziewczynki znad prostokątnych oprawek, które w tej chwili zjechały mu na sam czubek nosa.
- Chłopaki, tutaj jest wolne ! – Krzyknął wychylając się przez swoje prawe ramię, a z jego twarzy ani na chwilę nie spełzł uśmiech. Bez zastanowienia wlazł do przedziału ciągnąc za sobą kufer. Wrzucił go na półkę i opadł bezwładnie kilka cali od oburzonej Brianny.
- Przepraszam bardzo, ale kto powiedział, że te miejsca są wolne? – Brunetka prychnęła, przesuwając się jak najbliżej okna.
- Noooo nie, dajcie spokój. – okularnik westchnął zrezygnowany. – To ostatni wolny przedział. – Spojrzał błagalnym wzrokiem na Dorcas. Coś szczególnego w tym chłopcu sprawiło, że szczerze roześmiała się na jego widok. Skinęła lekko głową, nie przestając chichotać. Chłopiec spojrzał na nią zdziwiony i wzruszył ramionami, próbując zachować powagę. Marna była jednak jego władza nad własnymi emocjami. Nie minęła nawet chwila a śmiał się razem z nią.
- James, szukamy Cię i szukamy. – W drzwiach przedziału stanął kolejny kruczowłosy chłopiec, wzdychając z irytacją. Dorcas zamilkła natychmiast, kiedy tylko zobaczyła jego twarz. Otworzyła szerzej oczy i uniosła brwi. Był on chyba ostatnią osobą, jaką spodziewała się zobaczyć. Czasami, zastanawiała się nawet czy to, co wydarzyło się w czasie świąt nie było przypadkiem nadzwyczaj realistycznym snem.
- Wołałem was. – Okularnik burknął oburzony, ale kruczowłosy nie zwrócił uwagi na jego słowa. Odgarnął grzywkę, która niesfornie opadała mu na oczy i rozsiadł się obok chłopca. Tuż za nim do przedziału wmaszerowało dwoje innych. Pierwszy z nich był ciemnym blondynem średniego wzrostu. Wyglądał jakby nie przespał co najmniej kilku ostatnich nocy. Miał podkrążone oczy i bladą cerę. Drugi był niskim, jasnowłosym grubaskiem. Usiadł naprzeciw Dorcas z buzią umazaną czekoladą. W ręku trzymał czekoladową żabę pozbawioną już głowy i części tułowia.
- Dzień dobry, miłe panie. – Od kruczowłosego biła niewzruszona niczym pewność siebie. Uśmiechnął się szarmancko do Brianny i cmoknął ją w dłoń, śmiejąc się. Brunetka zdezorientowana natychmiast zabrała rękę i spłonęła rumieńcem.
- Chyba się jeszcze nie przedstawiliśmy. – okularnik dał przyjacielowi kuksańca w bok chichocząc jak głupi. – James Potter. – Wyszczerzył zęby, tłumiąc śmiech i wyciągnął rękę w kierunku Dorcas. Uścisnęła ją lekko, wciąż przyglądając się chłopcom z dystansem.
- Dorcas Meadowes. – kruczowłosy wyprzedził jej odpowiedź i utkwił spojrzenie w piwnych tęczówkach dziewczyny. – My się już chyba znamy. – Na jego twarz wstąpił ten sam kpiący uśmiech, co pamiętnego wieczoru.
- Owszem. – Odparła chłodno wciąż patrząc mu w oczy. Wszyscy w przedziale zamilkli i nikt nie odważył się wypowiedzieć choćby słowa. Dopiero śmiech chłopaka rozdarł ciszę. Dorcas spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
- No co, Meadowes? – ani na chwilę nie przestawał śmiać się z niej. – Długo jeszcze będziesz tak siedzieć z rozdziawioną buzią? – Zakpił. Okularnik parsknął śmiechem, grubasek o mało co nie połkną kolejnej czekoladowej żaby, a siedzący najbliżej kruczowłosej blondyn westchnął cicho. A więc on jeden był normalny?
- Och, zamknij się Black. – Wysyczała posyłając mu wściekłe spojrzenie i mrużąc gniewnie oczy. Ten jedynie ponownie roześmiał się, ignorując ją.
- Remus Lupin. – Blondyn wyciągnął w jej kierunku rękę.
- Miło mi. - Skinęła głową przywołując na twarz uśmiech. Zamilkła na chwilę, jakby zastanowić się, czy wypada zapytać. – Oni tak zawsze? – Mruknęła przyglądając się dwóm, kruczowłosym chłopcom, którzy teraz prawie tarzali się po podłodze. Brianna nie wydawała się być tą sytuacją zachwycona. Właściwie to zupełnie wkleiła się w ścianę i ukryła za gazetą pożyczoną od Dorcas.
- Wygląda na to, że tak. – zaśmiał się wpatrując w przyjaciół. – Chyba tacy już są. – Dorcas skinęła lekko głową, uśmiechając się do Remusa. Było w nim coś takiego, że od pierwszego wejrzenia zapałała do niego sympatią. Może był to ten błysk w oczach, który sprawił, że zaufała mu, kiedy tyko go zobaczyła.
  

* * *
     Czas mijał, a krajobraz za oknami pociągu zaczął znacznie się zmieniać. Słońce już prawie zaszło a świat powolnie otulał mrok. Zanim zdołała się obejrzeć na zewnątrz zapanowała całkowita ciemność a w wagonach zapalono światło. Zaledwie minuty dzieliły Dorcas od przybycia do tak dawno wyczekiwanego zamku. Dreszcz przeszył jej ciało. Odetchnęła głęboko i zaczęła wyglądać celu podróży. Pociąg stopniowo zwalniał aż w końcu zupełnie stanął w miejscu. Na korytarzu, tuż za ścianami przedziału powstał ogromny gwar. Dorcas uśmiechnęła się słabo do Brianny i kiwnięciem głowy wskazała drzwi. Zgodnie rozsunęły oba skrzydła i rzuciły się w wir uczniów, próbujących wyjść z pociągu. Kiedy nareszcie stanęła twardo na marmurowej posadzce peronu uśmiechnęła się do siebie w duchu. Dookoła kłębiły się tłumy skutecznie uniemożliwiając jej dostrzeżenie czegokolwiek poza kamiennymi wzorami na podłodze i jej czarnymi, lśniącymi od nowości lakierkami.
- Pierwszoroczni do mnie ! – Górująca nad wszystkimi postać ogromnego mężczyzny z długą poplątaną brodą, nieuczesaną łepetyną i wystającym brzuchem zgarniała zdezorientowane i przerażone dzieciaki do siebie. Dorcas bez zastanowienia ruszyła razem z Brianną w jego stronę. Ów mężczyzna, jak po chwili się dowiedziała, leśniczy, doprowadził ich do brzegu jeziora. Czteroosobowe łódki, rzeźbione w drzewie wiśni kołysały się na wodzie, jedna obok drugiej. Na tyłach, unosiły się lampiony dające nikłą poświatę pośród ciemności. W oddali na wzniesieniu ponad wodą można było dostrzec zarys zamkowych murów. Kruczowłosa niepewnie weszła na pokład jednej z tych łódek, które były jeszcze zupełnie wolne. Zaraz za nią wgramoliła się brunetka a po chwili dołączyły do nich jeszcze dwie osoby. Niziutka, chuda, rudowłosa dziewczynka i chłopiec z dłuższymi, czarnymi włosami opadającymi na jego duży nos. Usilnie starał się on zabawić rudą dyskusją na temat minionych wakacji.
- Cześć. – dziewczynka zignorowała go i uśmiechnęła się do siedzącej najbliżej Brianny. – Jestem Lily Evans, a to Severus Snape. - Chłopiec bąknął coś na kształt przywitania.
- Brianna Sauel. – Brunetka uścisnęła najpierw jej dłoń, a po niej dłoń Severusa.
- Dorcas Meadowes. – Kruczowłosa jedynie skinęła głową, nawet nie patrząc w ich stronę. Całą swoją uwagę skupiła na dokładnym śledzeniu, każdego, najmniejszego nawet skrawka otaczającej jej przestrzeni. Łódka odbiła od brzegu i ruszyły w kierunku Hogwartu. Kołysała się lekko na boki a w czarnej tafli jeziora odbijały się tysiące lśniących gwiazd. Na zupełnie bezchmurnym niebie widniał pełny księżyc, a atmosfera w około już stała się przesycona magią. Latarenki przy każdej z łódeczek rozświetlały jezioro i już po chwili oczom wszystkich pierwszorocznych ukazał się najbardziej wyczekiwany widok. Tuż przed nimi na ogromnym wzniesieniu piętrzył się zachwycający swą wielkością i wymyślną architekturą zamek. Szkoła magii i czarodziejstwa, ich nowy dom. Z jej ust wydobyło się westchnienie zachwytu. W tej chwili wszystkie opowieści jej matki o tym miejscu, wydawały jej się nie wyidealizowane, jak myślała wcześniej, a wręcz grzeszące skromnością. Dopiero uderzenie dzioba o kamienny brzeg wyrwało Dorcas z zachwytu i przywołało do rzeczywistości. Ostrożnie wyszła z łódki i dokładnie w chwili kiedy jej stopy dotknęły trawy o mało co, nie została stratowana przez grupkę biegnących na oślep dziewcząt. Natychmiast osunęła się na bok, obserwując bezowocne starania leśniczego w zaprowadzeniu porządku. Zaśmiała się cicho obserwując, jak tak wielka postać nie jest w stanie zapanować nad garstką niezdyscyplinowanych jedenastolatków. Nawet nie zwróciła uwagi na kobietę, która pokrótce dołączyła do pół olbrzyma.
- Hagridzie, co to ma znaczyć? – nad głowami przyszłych uczniów rozległ się surowy, damski głos. Leśniczy już otwierał usta w odpowiedzi, ale kobieta nie zamierzała czekać na wyjaśnienia. – Pierwszoroczni, proszę za mną. Ustawcie, się jak należy i w tej chwili przestańcie się przepychać. To nie dzicz, tylko szkoła, każdy zdąży wejść. Obiecuję, że dla nikogo nie zabraknie miejsca. – Mówiąc to obróciła się i dostojnie ruszyła w kierunku zamku. Za nią kolejno podążyły grupki pierwszorocznych.
- Witam wszystkich, nazywam się profesor Minewra McGonagall. – wyrecytowała surowym tonem kobieta zaraz po tym, jak znaleźli się w małej, dość ciasnej, jak na taką ilość osób komnacie. Zza ściany uszu kruczowłosej dobiegły odgłosy śmiechów i rozmów. Światło rzucane przez świece na środek pomieszczenia, pozwoliło Dorcas przyjrzeć się kobiecie. Była to wysoka, chuda czarownica. Na jej brązowych włosach, ulizanych w gładki kok spoczywał kapelusz. Ubrana była w czarną, długą szatę spiętą rubinową broszką tuż przy szyi. – Za chwile odbędzie się ceremonia przydziału, w której co rok biorą udział uczniowie pierwszego roku w Hogwarcie. Tiara przydziału wskaże wam dom, do którego odtąd będziecie należeć. Każdy z nich ma swoją zaszczytną historię i z każdego wyszli na świat znamienici czarodzieje. Wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zapewniając mu punkty, a przewinienia, hańbą. Dom, który zdobędzie największą ilość tychże punktów, na koniec roku otrzyma zaszczytny, Puchar Domów. Wierzę, że będziecie wierni swojemu domowi, niezależnie od tego, do jakiego zostaniecie przydzieleni. Teraz, proszę udać się za mną. – Zarządziła i poprowadziła stremowanych do granic możliwości pierwszorocznych, przez salę wejściową i ogromne, podwójne drzwi do Wielkiej Sali. Znajdowały się tam cztery długie, dębowe stoły ustawione równolegle do siebie, za którymi siedziała reszta uczniów. Nad każdym z nich delikatnie powiewał herb danego domu. U szczytu stał piąty, ostatni stół, przeznaczony dla nauczycieli. Nic jednak znajdujące się w tym pomieszczeniu nie mogło równać się z jego sklepieniem. W pierwszej chwili, kruczowłosa była niemal przekonana, że znalazła się pod gołym niebem. Tysiące gwiazd mieniło się w górze na bezchmurnym, zupełnie czarnym nieboskłonie. Widok był tak niesamowity i zapierający dech w piersiach, że nawet szybujące w powietrzu, między setkami świec duchy nie wydawały się być niczym nadzwyczajnym. Profesor McGonagall skinęła na uczniów i postawiła na stołku stary, wyświechtany kapelusz, podobny do tego, który miała na głowie.
- Za chwilę odczytam listę nazwisk. Kiedy usłyszycie swoje podejdźcie tutaj i usiądźcie na stołku. Ja włożę wam na głowę tiarę a ona zdecyduje o reszcie.
           Przez kilka sekund panowała zupełna cisza. A potem Tiara drgnęła. Szew w pobliżu krawędzi rozpruł się szeroko, jakby na kształt ust i zaczęła śpiewać.
           Kiedy tylko, kapelusz wrócił do pierwotnego wyglądu, przez Wielką Salę przeszedł gromki aplauz. Minewra McGonagall rozwinęła listę nazwisk.
- Avery Charis ! – z tłumu wymaszerował chudy i wysoki, jak na swój wiek chłopiec o jasnych a właściwie zupełnie białych włosach. Sztywno usiadł na stołku, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. No może z wyjątkiem oczu, które patrzyły z wyższością na wszystkich dookoła. W Sali zapadła zupełna cisza ale już po chwili wypełnił ją wrzask tiary.
- Slytherin ! – Przy stole o zielony srebrnych barwach rozległy się głośne brawa. Chłopiec teraz z jeszcze większą dumą wymalowaną na młodziutkiej twarzy pomaszerował w ich kierunku. Dorcas przeszył nieprzyjemny dreszcz. Kolejno po nim jakiś pulchna brunetka, o czerwonej z nerwów twarzy trafiła do Hufflepuffu. Dopiero, kiedy McGonagall wyczytała nazwisko Syriusza Black’a, kruczowłosa oderwała wzrok od sufitu i skierowała go na twarz chłopca. Jeszcze chwilę temu wydawał się być zupełnie nie zainteresowany całą tą ceremonią a teraz wyglądał tak bezbronnie zdany na kawałek zniszczonego materiału. Zacisnął usta w wąską linijkę a dłońmi z całej siły uchwycił się stołka. Dorcas miała wrażenie, że minęła już cała wieczność od kiedy włożono mu na głowę tiarę i nie była w tej myśli odosobniona. Przy stole Slytherinu dało się dosłyszeć pomruki zdziwienia. Pomruki te, zamieniły się w złowieszcze gwizdanie, dokładnie w chwili, kiedy kapelusz wrzasnął ponownie rozdzierając ciszę:
- Gryffindor ! – Syriusz zeskoczył ze stołka, odetchnął głęboko a na jego twarz natychmiast powrócił ten sam co zwykle uśmiech. Zupełnie nie przejął się zachowaniem ślizgonów i opadł na krzesło przy stole, wraz z towarzyszącymi mu oklaskami uczniów domu lwa. Po nim do Gryffindoru dołączyli jeszcze Remus, nieznajoma jej blondynka i ruda dziewczyna, której imienia nie pamiętała. Nieuchronnie przyszedł czas żeby i ona zajęła miejsce na stołku przed szeregiem, który teraz wyraźnie się przerzedził. Słysząc swoje imię, serce podskoczyło jej do gardła. Stojąca obok Brianna chwyciła jej dłoń i ścisnęła mocno, dodając otuchy. Na nic jednak zdały się jej starania. Jeszcze nigdy bowiem, przez całe swoje życie kruczowłosa nie denerwowała się tak bardzo, jak w tej chwili. Usiadła na stołku i po chwili poczuła Tiarę na swojej głowie.
- Panienka Meadowes… Tak, tak…- w pierwszej chwili pisnęła bezgłośnie, słysząc ciche mruczenie gdzieś w okolicach ucha, a dłonie ułożone na kolanach zacisnęła w pięści. – Spryt, ambicje… krew czysta, jak łza… - jęknęła w duchu przerażona tym, co zaraz ogłosi kapelusz. – Ale cóż to? Czyżbyś nie chciała należeć do Slytherinu? – prawie natychmiast zaprzeczyła w duchu. W wielkiej Sali panowała zupełna, niewzruszona niczym cisza. Dorcas miała wrażenie, że słychać było jedynie przeraźliwie szybkie bicie jej serca. Chwilą, która dla innych wydawać się mogła mgnieniem, dla niej była wiecznością. – Ależ Slytherin pomoże zyskać Ci sławę! Rozgłos! Czy nie tego właśnie chcesz?
Nie.
- Fryderyk Cupida Aragus wszyscy bez wyjątku, od wieków trafiali właśnie do domu węża
Nie jestem jedną z nich.
- Czyżby…? Niech więc będzie
- Gryffindor !