ODSŁONA TRZECIA PROLOGU
1 września 1971 roku, Londyn
Wiatr
rozwiewał kruczoczarne włosy dziewczynki stojącej między peronem dziewiątym a
dziesiątym na dworcu King’s Cross w Londynie. Jesienne promienie słońca igrały
w jej lokach, falami opadających na szczupłe, blade ramiona i muskał
porcelanową twarzyczkę. Nerwowym ruchem raz po raz poprawiała sukienkę w odcieniu
burzowego nieba. Przygryzając dolną wargę, co chwilę spoglądała na srebrny
zegarek zapięty na jej lewym nadgarstku.
- Za dwadzieścia jedenasta. –
Zadziewające było to, że mogła cokolwiek powiedzieć. Nerwy wstrząsały jej
drobnym ciałem, przyprawiając o nieprzyjemny dreszcz, a żołądek ściskał
niemiłosiernie.
- Już czas. – wysoka, kobieta
stojąca tuż za nią pogładziła kruczoczarne włosy dziewczynki. – Ty pierwsza. –
Uśmiechnęła się i mocniej ścisnęła jej ramie, chcąc dodać dziecku odwagi. Dorcas
skinęła nieznacznie głową, ułożyła dłonie na rączce wózka i zacisnęła je tak
mocno, że aż pobielały jej knykcie. Odetchnęła głęboko i ruszyła wprost na bardzo
solidnie wyglądającą barierkę. Ludzie spieszący się na inne perony popychali
ją. Przyspieszyła. Szła prosto na nią. Mimo licznych zapewnień matki, była
pewna, że się rozbije. Pochyliła się nad wózkiem i zaczęła biec. Barierka była
coraz bliżej. Nawet jeśli by chciała, w tej chwili nie mogła już się zatrzymać.
Straciła kontrolę na wózkiem. Zamknęła oczy bojąc się straszliwego wstrząsu i
łoskotu. Nic takiego jednak się nie stało. Uchyliła powieki i zdała sobie
sprawę, że biegnie dalej. Zahamowała najszybciej jak było to możliwe i
odetchnęła z ulgą. Przy peronie pełnym ludzi stał czerwony pociąg. Widniała na
nim tabliczka zapisana ozdobnymi, złotymi literkami, układającymi się w słowa:
Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina
jedenasta.
Dorcas spojrzała za siebie. Tam,
gdzie jeszcze chwilę temu biegła wprost na barierkę, znajdował się łuk z kutego
żelaza a na nim kolejna tabliczka: Peron
numer dziewięć i trzy czwarte. A więc udało się. Gęste, białe kłęby dymu z
parowozu, unoszące się na głowami ludzi zgromadzonych na peronie, skutecznie
utrudniały widoczność. Kruczowłosa nerwowo omiotła dworzec wzrokiem, w
poszukiwaniu matki. Odetchnęła, widząc Deborah Meadowes, która właśnie przekroczyła
barierę prowadzącą na peron i skierowała swe kroki ku dziewczynce.
- Mamo. – Dorcas wtuliła się w
ramiona rodzicielki.
- Tak, Dor? – Kobieta pogładziła
ją po głowie i odsunęła, całując w czoło.
- A jeśli… Co będzie, jeśli nie
tafię do Slytherinu? – pytanie to
wypowiedziała tak cicho, że słowa można było odczytać jedynie z ruchu jej warg.
- Posłuchaj mnie uważnie. –
Deborah Meadowes przykucnęła przed dziewczynką tak, że teraz ich twarze
znajdowały się na równym poziomie. Odgarnęła jej kruczoczarne kosmyki z twarzy
i wetknęła za ucho. – To do jakiego trafisz domu nie ma dla mnie najmniejszego
znaczenia. – Dziewczynka wcale nie wydawała się być tym pocieszona. Spuściła
wzrok i przygryzła dolną wargę. – Dorcas… - kobieta westchnęła cicho i uniosła podbródek dziecka, tak, że ponownie mogły
patrzyć sobie w oczy. – Fakt, że pochodzisz z czysto krwistej rodziny wcale nie
jest najważniejszy. Nie oznacza, że Tiara przydzieli Cię do domu węża. Z
resztą… - Deborah uśmiechnęła się tajemniczo. – Jeżeli naprawdę nie będziesz
chciała tam trafić, zawsze jest jeszcze inne wyjście.
* * *
Gwizd po
raz kolejny wypełnił peron. Dorcas ostatni raz przytuliła się do matki, po czym
chwyciła za kufer i klatkę z sową i ruszyła w kierunku pociągu. Przywitał ją
wąski korytarz wyłożony czerwoną wykładziną, z mnóstwem drzwi po jego lewej
stronie. W tej chwili pełen przeciskających się przez niego uczniów. Każde z
dwuskrzydłowych wejść prowadziły do oddzielnego przedziału. Nieśmiało uchyliła
te, znajdujące się najbliżej, w zasięgu jej dłoni. Zatrzasnęła je prawie natychmiast
widząc grupkę śmiejących się w nim chłopców. Przecisnęła się kawałek dalej, by
ponownie nie zastać wolnego miejsca. Po kilku nieudanych próbach ze
zrezygnowaniem otworzyła kolejne. W przedziale siedziała jedna, jedyna
dziewczynka i wyglądała dziwnie znajomo. Słysząc, że ktoś wszedł do środka
natychmiast oderwała wzrok od okna i spojrzała na kruczowłosą.
- Można? – Dorcas uśmiechnęła się
do niej, już wiedziała skąd zna te granatowe pasemka.
- Och, Dorcas! – dziewczynka
wyglądała na uradowaną jej obecnością. – Czy to nie zbieg okoliczność, że znów zadajesz
mi to samo pytanie? – Roześmiała się dźwięcznie nie spuszczając wzroku z
kruczowłosej.
- A ty, ponownie ratujesz mnie od
przestania kilku godzin? Zbieg okoliczności, jak nic. – Skinęła głową, przywołując
na twarz uśmiech. Po kilku nieudanych próbach, z pomocą Brianny ustawiła swój
kufer na specjalnej półce. Westchnęła cicho i opadła na jedno z dwóch stojących
naprzeciw siebie siedzeń w pociągu Express Hogwart. Po raz ostatni wyjrzała
przez okno. Deborah Meadowes wciąż stała na peronie, machając do niej. Dorcas
mogła przysiąc, że przez chwilę, w jej oczach zaszkliły się łzy. Posłała jej ciepły
uśmiech, chociaż w duchu także walczyła,
żeby się nie rozpłakać. Na peronie nie było już teraz ani skrawka wolnej
przestrzeni. Ludzie tłoczyli się, krzyczeli coś, płakali wzruszeni.
Słysząc ostatni gwizd pociągu i nagle powiększający się gwar, na korytarzu tuż
za jej drzwiami, brunetka pomachała po raz ostatni matce. Poczuła lekkie
szarpnięcie i zauważyła, że pociąg ruszył. Peron dziewięć i trzy czwarte powoli
nikł gdzieś w tyle, by po chwili zupełnie rozpłynąć się i zostać zastąpionym
przez liczne drzewa rosnące po obu stronach torów. Krajobraz zaczął sunąć coraz
szybciej aż zamiast ostrych kształtów
widziała jedynie niewyraźne plamy, które jeszcze chwilę temu mijała jako gęsto rosnące
klony i dęby. Brianna nie zwracała uwagi na widoki tuż za szybą. Siedziała z
podwiniętymi kolanami i rozprawiała o tym, co jak dotąd wie o Hogwarcie. Dorcas
nie słuchała jej nazbyt uważnie. Co jakiś czas kiwała głową, bądź przytakiwała
na znak, że śledzi ich rozmowę, która w gruncie rzeczy była niekończącym się
monologiem. Dopiero kiedy drzwi przedziału rozsunęły się z okropnym hukiem,
wystraszona oderwała wzrok od zmieniających się za szybką obrazów. W wejściu
pojawił się wysoki jak na swój wiek chłopiec z okropnie roztrzepaną burzą
czarnych włosów. Uśmiechnął się łobuzersko patrząc na dziewczynki znad prostokątnych
oprawek, które w tej chwili zjechały mu na sam czubek nosa.
- Chłopaki, tutaj jest wolne ! – Krzyknął wychylając się
przez swoje prawe ramię, a z jego twarzy ani na chwilę nie spełzł uśmiech. Bez
zastanowienia wlazł do przedziału ciągnąc za sobą kufer. Wrzucił go na półkę i
opadł bezwładnie kilka cali od oburzonej Brianny.
- Przepraszam bardzo, ale kto powiedział, że te miejsca są
wolne? – Brunetka prychnęła, przesuwając się jak najbliżej okna.
- Noooo nie, dajcie spokój. – okularnik westchnął
zrezygnowany. – To ostatni wolny przedział. – Spojrzał błagalnym wzrokiem na Dorcas.
Coś szczególnego w tym chłopcu sprawiło, że szczerze roześmiała się na jego
widok. Skinęła lekko głową, nie przestając chichotać. Chłopiec spojrzał na nią
zdziwiony i wzruszył ramionami, próbując zachować powagę. Marna była jednak
jego władza nad własnymi emocjami. Nie minęła nawet chwila a śmiał się razem z nią.
- James, szukamy Cię i szukamy. – W drzwiach przedziału stanął
kolejny kruczowłosy chłopiec, wzdychając z irytacją. Dorcas zamilkła natychmiast,
kiedy tylko zobaczyła jego twarz. Otworzyła szerzej oczy i uniosła brwi. Był on
chyba ostatnią osobą, jaką spodziewała się zobaczyć. Czasami, zastanawiała się
nawet czy to, co wydarzyło się w czasie świąt nie było przypadkiem nadzwyczaj
realistycznym snem.
- Wołałem was. – Okularnik burknął oburzony, ale kruczowłosy
nie zwrócił uwagi na jego słowa. Odgarnął grzywkę, która niesfornie opadała mu
na oczy i rozsiadł się obok chłopca. Tuż za nim do przedziału wmaszerowało
dwoje innych. Pierwszy z nich był ciemnym blondynem średniego wzrostu. Wyglądał
jakby nie przespał co najmniej kilku ostatnich nocy. Miał podkrążone oczy i
bladą cerę. Drugi był niskim, jasnowłosym grubaskiem. Usiadł naprzeciw Dorcas z
buzią umazaną czekoladą. W ręku trzymał czekoladową żabę pozbawioną już głowy i
części tułowia.
- Dzień dobry, miłe panie. – Od kruczowłosego biła
niewzruszona niczym pewność siebie. Uśmiechnął się szarmancko do Brianny i
cmoknął ją w dłoń, śmiejąc się. Brunetka zdezorientowana natychmiast zabrała rękę
i spłonęła rumieńcem.
- Chyba się jeszcze nie przedstawiliśmy. – okularnik dał
przyjacielowi kuksańca w bok chichocząc jak głupi. – James Potter. – Wyszczerzył
zęby, tłumiąc śmiech i wyciągnął rękę w kierunku Dorcas. Uścisnęła ją lekko,
wciąż przyglądając się chłopcom z dystansem.
- Dorcas Meadowes. – kruczowłosy wyprzedził jej odpowiedź i
utkwił spojrzenie w piwnych tęczówkach dziewczyny. – My się już chyba znamy. –
Na jego twarz wstąpił ten sam kpiący uśmiech, co pamiętnego wieczoru.
- Owszem. – Odparła chłodno wciąż patrząc mu w oczy. Wszyscy
w przedziale zamilkli i nikt nie odważył się wypowiedzieć choćby słowa. Dopiero
śmiech chłopaka rozdarł ciszę. Dorcas spojrzała na niego z wysoko uniesionymi
brwiami.
- No co, Meadowes? – ani na chwilę nie przestawał śmiać się
z niej. – Długo jeszcze będziesz tak siedzieć z rozdziawioną buzią? – Zakpił. Okularnik
parsknął śmiechem, grubasek o mało co nie połkną kolejnej czekoladowej żaby, a
siedzący najbliżej kruczowłosej blondyn westchnął cicho. A więc on jeden był
normalny?
- Och, zamknij się Black. – Wysyczała posyłając mu wściekłe
spojrzenie i mrużąc gniewnie oczy. Ten jedynie ponownie roześmiał się,
ignorując ją.
- Remus Lupin. – Blondyn wyciągnął w jej kierunku rękę.
- Miło mi. - Skinęła głową przywołując na twarz uśmiech.
Zamilkła na chwilę, jakby zastanowić się, czy wypada zapytać. – Oni tak zawsze?
– Mruknęła przyglądając się dwóm, kruczowłosym chłopcom, którzy teraz prawie tarzali
się po podłodze. Brianna nie wydawała się być tą sytuacją zachwycona. Właściwie
to zupełnie wkleiła się w ścianę i ukryła za gazetą pożyczoną od Dorcas.
- Wygląda na to, że tak. – zaśmiał się wpatrując w
przyjaciół. – Chyba tacy już są. – Dorcas skinęła lekko głową, uśmiechając się
do Remusa. Było w nim coś takiego, że od pierwszego wejrzenia zapałała do niego
sympatią. Może był to ten błysk w oczach, który sprawił, że zaufała mu, kiedy
tyko go zobaczyła.
* * *
Czas mijał, a krajobraz za oknami
pociągu zaczął znacznie się zmieniać. Słońce już prawie zaszło a świat powolnie
otulał mrok. Zanim zdołała się obejrzeć na zewnątrz zapanowała całkowita
ciemność a w wagonach zapalono światło. Zaledwie minuty dzieliły Dorcas od
przybycia do tak dawno wyczekiwanego zamku. Dreszcz przeszył jej ciało.
Odetchnęła głęboko i zaczęła wyglądać celu podróży. Pociąg stopniowo zwalniał
aż w końcu zupełnie stanął w miejscu. Na korytarzu, tuż za ścianami przedziału
powstał ogromny gwar. Dorcas uśmiechnęła się słabo do Brianny i kiwnięciem
głowy wskazała drzwi. Zgodnie rozsunęły oba skrzydła i rzuciły się w wir uczniów,
próbujących wyjść z pociągu. Kiedy nareszcie stanęła twardo na marmurowej
posadzce peronu uśmiechnęła się do siebie w duchu. Dookoła kłębiły się tłumy
skutecznie uniemożliwiając jej dostrzeżenie czegokolwiek poza kamiennymi
wzorami na podłodze i jej czarnymi, lśniącymi od nowości lakierkami.
- Pierwszoroczni do mnie ! – Górująca nad wszystkimi postać
ogromnego mężczyzny z długą poplątaną brodą, nieuczesaną łepetyną i wystającym
brzuchem zgarniała zdezorientowane i przerażone dzieciaki do siebie. Dorcas bez
zastanowienia ruszyła razem z Brianną w jego stronę. Ów mężczyzna, jak po
chwili się dowiedziała, leśniczy, doprowadził ich do brzegu jeziora. Czteroosobowe
łódki, rzeźbione w drzewie wiśni kołysały się na wodzie, jedna obok drugiej. Na
tyłach, unosiły się lampiony dające nikłą poświatę pośród ciemności. W oddali
na wzniesieniu ponad wodą można było dostrzec zarys zamkowych murów. Kruczowłosa
niepewnie weszła na pokład jednej z tych łódek, które były jeszcze zupełnie
wolne. Zaraz za nią wgramoliła się brunetka a po chwili dołączyły do nich jeszcze
dwie osoby. Niziutka, chuda, rudowłosa dziewczynka i chłopiec z dłuższymi,
czarnymi włosami opadającymi na jego duży nos. Usilnie starał się on zabawić
rudą dyskusją na temat minionych wakacji.
- Cześć. – dziewczynka zignorowała go i uśmiechnęła się do
siedzącej najbliżej Brianny. – Jestem Lily Evans, a to Severus Snape. - Chłopiec
bąknął coś na kształt przywitania.
- Brianna Sauel. – Brunetka uścisnęła najpierw jej dłoń, a
po niej dłoń Severusa.
- Dorcas Meadowes. – Kruczowłosa jedynie skinęła głową,
nawet nie patrząc w ich stronę. Całą swoją uwagę skupiła na dokładnym
śledzeniu, każdego, najmniejszego nawet skrawka otaczającej jej przestrzeni. Łódka
odbiła od brzegu i ruszyły w kierunku Hogwartu. Kołysała się lekko na boki a w
czarnej tafli jeziora odbijały się tysiące lśniących gwiazd. Na zupełnie
bezchmurnym niebie widniał pełny księżyc, a atmosfera w około już stała się przesycona
magią. Latarenki przy każdej z łódeczek rozświetlały jezioro i już po chwili
oczom wszystkich pierwszorocznych ukazał się najbardziej wyczekiwany widok. Tuż
przed nimi na ogromnym wzniesieniu piętrzył się zachwycający swą wielkością i
wymyślną architekturą zamek. Szkoła magii i czarodziejstwa, ich nowy dom. Z jej
ust wydobyło się westchnienie zachwytu. W tej chwili wszystkie opowieści jej
matki o tym miejscu, wydawały jej się nie wyidealizowane, jak myślała
wcześniej, a wręcz grzeszące skromnością. Dopiero uderzenie dzioba o kamienny
brzeg wyrwało Dorcas z zachwytu i przywołało do rzeczywistości. Ostrożnie wyszła
z łódki i dokładnie w chwili kiedy jej stopy dotknęły trawy o mało co, nie
została stratowana przez grupkę biegnących na oślep dziewcząt. Natychmiast osunęła
się na bok, obserwując bezowocne starania leśniczego w zaprowadzeniu porządku. Zaśmiała
się cicho obserwując, jak tak wielka postać nie jest w stanie zapanować nad garstką
niezdyscyplinowanych jedenastolatków. Nawet nie zwróciła uwagi na kobietę,
która pokrótce dołączyła do pół olbrzyma.
- Hagridzie, co to ma znaczyć? – nad głowami przyszłych
uczniów rozległ się surowy, damski głos. Leśniczy już otwierał usta w odpowiedzi, ale kobieta nie zamierzała czekać na wyjaśnienia. – Pierwszoroczni,
proszę za mną. Ustawcie, się jak należy i w tej chwili przestańcie się
przepychać. To nie dzicz, tylko szkoła, każdy zdąży wejść. Obiecuję, że dla nikogo
nie zabraknie miejsca. – Mówiąc to obróciła się i dostojnie ruszyła w kierunku
zamku. Za nią kolejno podążyły grupki pierwszorocznych.
- Witam wszystkich, nazywam się profesor Minewra McGonagall.
– wyrecytowała surowym tonem kobieta zaraz po tym, jak znaleźli się w małej,
dość ciasnej, jak na taką ilość osób komnacie. Zza ściany uszu kruczowłosej
dobiegły odgłosy śmiechów i rozmów. Światło rzucane przez świece na środek
pomieszczenia, pozwoliło Dorcas przyjrzeć się kobiecie. Była to wysoka, chuda
czarownica. Na jej brązowych włosach, ulizanych w gładki kok spoczywał
kapelusz. Ubrana była w czarną, długą szatę spiętą rubinową broszką tuż przy
szyi. – Za chwile odbędzie się ceremonia przydziału, w której co rok biorą
udział uczniowie pierwszego roku w Hogwarcie. Tiara przydziału wskaże wam dom,
do którego odtąd będziecie należeć. Każdy z nich ma swoją zaszczytną historię i
z każdego wyszli na świat znamienici czarodzieje. Wasze osiągnięcia będą chlubą
waszego domu, zapewniając mu punkty, a przewinienia, hańbą. Dom, który
zdobędzie największą ilość tychże punktów, na koniec roku otrzyma zaszczytny,
Puchar Domów. Wierzę, że będziecie wierni swojemu domowi, niezależnie od tego,
do jakiego zostaniecie przydzieleni. Teraz, proszę udać się za mną. – Zarządziła
i poprowadziła stremowanych do granic możliwości pierwszorocznych, przez salę
wejściową i ogromne, podwójne drzwi do Wielkiej Sali. Znajdowały się tam cztery
długie, dębowe stoły ustawione równolegle do siebie, za którymi siedziała
reszta uczniów. Nad każdym z nich delikatnie powiewał herb danego domu. U
szczytu stał piąty, ostatni stół, przeznaczony dla nauczycieli. Nic jednak
znajdujące się w tym pomieszczeniu nie mogło równać się z jego sklepieniem. W
pierwszej chwili, kruczowłosa była niemal przekonana, że znalazła się pod gołym
niebem. Tysiące gwiazd mieniło się w górze na bezchmurnym, zupełnie czarnym nieboskłonie.
Widok był tak niesamowity i zapierający dech w piersiach, że nawet szybujące w
powietrzu, między setkami świec duchy nie wydawały się być niczym nadzwyczajnym.
Profesor McGonagall skinęła na uczniów i postawiła na stołku stary,
wyświechtany kapelusz, podobny do tego, który miała na głowie.
- Za chwilę odczytam listę nazwisk. Kiedy usłyszycie swoje
podejdźcie tutaj i usiądźcie na stołku. Ja włożę wam na głowę tiarę a ona
zdecyduje o reszcie.
Przez kilka
sekund panowała zupełna cisza. A potem Tiara drgnęła. Szew w pobliżu krawędzi
rozpruł się szeroko, jakby na kształt ust i zaczęła śpiewać.
Kiedy tylko, kapelusz wrócił do
pierwotnego wyglądu, przez Wielką Salę przeszedł gromki aplauz. Minewra
McGonagall rozwinęła listę nazwisk.
- Avery Charis ! – z tłumu wymaszerował chudy i wysoki, jak
na swój wiek chłopiec o jasnych a właściwie zupełnie białych włosach. Sztywno
usiadł na stołku, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. No może z wyjątkiem oczu,
które patrzyły z wyższością na wszystkich dookoła. W Sali zapadła zupełna cisza
ale już po chwili wypełnił ją wrzask tiary.
- Slytherin ! – Przy stole o zielony srebrnych barwach rozległy
się głośne brawa. Chłopiec teraz z jeszcze większą dumą wymalowaną na
młodziutkiej twarzy pomaszerował w ich kierunku. Dorcas przeszył nieprzyjemny
dreszcz. Kolejno po nim jakiś pulchna brunetka, o czerwonej z nerwów twarzy
trafiła do Hufflepuffu. Dopiero, kiedy McGonagall wyczytała nazwisko Syriusza
Black’a, kruczowłosa oderwała wzrok od sufitu i skierowała go na twarz chłopca.
Jeszcze chwilę temu wydawał się być zupełnie nie zainteresowany całą tą
ceremonią a teraz wyglądał tak bezbronnie zdany na kawałek zniszczonego
materiału. Zacisnął usta w wąską linijkę a dłońmi z całej siły uchwycił się
stołka. Dorcas miała wrażenie, że minęła już cała wieczność od kiedy włożono mu
na głowę tiarę i nie była w tej myśli odosobniona. Przy stole Slytherinu dało
się dosłyszeć pomruki zdziwienia. Pomruki te, zamieniły się w złowieszcze
gwizdanie, dokładnie w chwili, kiedy kapelusz wrzasnął ponownie rozdzierając
ciszę:
- Gryffindor ! – Syriusz zeskoczył ze stołka, odetchnął
głęboko a na jego twarz natychmiast powrócił ten sam co zwykle uśmiech. Zupełnie
nie przejął się zachowaniem ślizgonów i opadł na krzesło przy stole, wraz z
towarzyszącymi mu oklaskami uczniów domu lwa. Po nim do Gryffindoru dołączyli
jeszcze Remus, nieznajoma jej blondynka i ruda dziewczyna, której imienia nie
pamiętała. Nieuchronnie przyszedł czas żeby i ona zajęła miejsce na stołku
przed szeregiem, który teraz wyraźnie się przerzedził. Słysząc swoje imię,
serce podskoczyło jej do gardła. Stojąca obok Brianna chwyciła jej dłoń i
ścisnęła mocno, dodając otuchy. Na nic jednak zdały się jej starania. Jeszcze
nigdy bowiem, przez całe swoje życie kruczowłosa nie denerwowała się tak
bardzo, jak w tej chwili. Usiadła na stołku i po chwili poczuła Tiarę na swojej
głowie.
- Panienka Meadowes… Tak,
tak…- w pierwszej chwili pisnęła bezgłośnie, słysząc ciche mruczenie gdzieś
w okolicach ucha, a dłonie ułożone na kolanach zacisnęła w pięści. – Spryt, ambicje… krew czysta, jak łza… -
jęknęła w duchu przerażona tym, co zaraz ogłosi kapelusz. – Ale cóż to? Czyżbyś nie chciała należeć do
Slytherinu? – prawie natychmiast zaprzeczyła w duchu. W wielkiej Sali
panowała zupełna, niewzruszona niczym cisza. Dorcas miała wrażenie, że słychać
było jedynie przeraźliwie szybkie bicie jej serca. Chwilą, która dla innych
wydawać się mogła mgnieniem, dla niej była wiecznością. – Ależ Slytherin pomoże zyskać Ci sławę! Rozgłos! Czy nie tego właśnie
chcesz?
Nie.
- Fryderyk… Cupida… Aragus… wszyscy bez wyjątku,
od wieków trafiali właśnie do domu węża…
Nie jestem jedną z
nich.
- Czyżby…? Niech więc będzie…
- Gryffindor !